Święto Beltan - nasz stały punkt programu na majówkę. Po raz kolejny odbywało się w skansenie, czy może raczej rekonstruowanym osiedlu. w Wolinie z motywem przewodnim - warsztaty. Po raz kolejny świetnie się bawiliśmy i po raz pierwszy nie wymarzliśmy specjalnie w nocy - albo trafił się ciepły Beltan albo rzeczywiście klimat się ociepla jakby idąc nam na rękę sam też chciał być wczesnośredniowieczny. Sam po trzykroć chrupnąłem sobie nogę w kostce, zresztą dwa ostatnie sam byłem sobie winien - nikt nie zmuszał mnie do biegania jak głupi czy ganiania się z pacynami po wieży bramnej zamiast siedzieć spokojnie jak na kalekę przystało.
Ale przynajmniej poznaliśmy paru nowych fajnych ludzi, spotkaliśmy starych znajomych, popływaliśmy (oprócz Julka) dłubanką mocząc siedzenia obficie, a ja (to piszę ja - Razosłav) przekonałem się dzięki nieocenionej...hmm... inwencji kolegów jak można łatwo zapobiec desantowi (co jak można było zaobserwować nie do końca mi się spodobało po odparciu 20 prób desantu chybotliwą dłubanką), zostaliśmy podczas przeprawy przez rzekę ostrzelani z cebul, ja uświadczyłem sauny, Kuświr spalił miech kowalski, dowiedziałem się wreszcie czym są eklektyczni koczownicy i wystrugałem gumikajak, który od biedy może robić za lateńskie umbo. A dzięki Fiolnirowi, od Beltanu dumnemu posiadaczowi tarczy z dartych desek uświadomiliśmy sobie, na co trzeba sie przygotować nastawiając przy robieniu tarczy z darcic. Może na razie zostać przy wiklinie...
czwartek, 8 maja 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz