W tym osoba popełniająca wizerunek powyżej:
Wolin to legendarne miejsce... Cóż można napisać w skrócie... - fantastyczne kramy rzemieślników, dużo niezauważonej pomysłowości w zakamarkach festynu, piękne okręty, niestety mało eksponowane. A szkoda, bo szwędanie się wokół nich i wczuwanie w klimat to sama radość.
Mała ciekawostka w kramie Lepigliny w którym zaopatrujemy sie często w ceramikę z epoki:

Inną, uroczą niespodzianką były bardzo udatne lalki w strojach wczesnosredniowiecznych, szyte w całości ręczne.


Długo można by pisać także o stanowiskach białoruskich i czeskich. Pod tym względem impreza była naprawdę udana i miła. Nadszedł jednak czas na odrobinę dziegdziu. Wydaje się bowiem, że poza pierwszorzędnym targowiskiem, właściwie nic się tam nie działo. O ile szkoda, że nie wykorzystano bardziej replik okrętów, o tyle nei żałuję, że nie byłoo więcej scen batalistycznych.


Można mieć wrażenie, że dotychczasowa formuła widowisk batalistycznych niedo się wyczerpała.
Na pewno nie dodawały jej uroku wozy transmisyjne rozstawione tuż przy placu bitwy.
Warto zapamiętać dość urokliwe konstrukcje domów, gdzie można było odnaleźć nieco miłego duchowi klimatu.

Gdy skończył sie festiwal - miasto prawie zamarło. W środku wakacji, nad morzem, w miescie bądź co bądź festiwalowym, zrobilo się nagle zupełnie pusto. Ok. godziny 21:00 odnaleźliśmy jedynie jedną, skądinąd bardzo sympatyczną, otwartą restaurację i zadualiśmy się nat tym osobliwym zjawiskiem

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz