To były ciężkie dni i sprawdzian dla nas wszystkich. Sam na imprezę wyrwałem się z wykopalisk pod białoruską granicą. Miesiące przygotowań, pisania maili, telefonów, zebrań, rozmów, omawiania pomysłów i robienia z siebie idiotów w ramach akcji promocyjnych miały teraz owocować wspaniałą imprezą. Trzy oddzielne obozy dla różnych epok, zaproszone zespoły i ludzie zajmujący się szermierką średniowieczną, dwa odziały legionistów, część niehistoryczna całkowicie oddzielona stawem i bardzo bogaty program. Stopniowe obcinanie przez głównych sponsorów funduszy na imprezę (w końcu brakowłąo pieniędzy na wszystko) i niedogranie paru spraw sprawiły jednak, że w organizację zaczęło się wkradać nieco zamieszania a wiele problemów trzeba było rozwiązywać na bieżąco. Jak chociażby nie dotarcie ludzi mających poprowadzić niektóre elementy programu. Mimo wszystko były i starcia średniowiecznych i starożytnych, warsztaty masowego użycia włóczni, uczta z kocertem, okrojene (niestety) "łowy", przemarsz Piotrkowską (miasto... cóż... wpierw życząc sobie prawie setki maszerujacych, najlepiej zbrojnych ostatecznie podstawiło autobus... jeden... krótki... część ludzi, któzy z własnej dobrej woli uzbroili się i przyszli trzeba było zawracać), zajęcia z cięć ostrą bronią a i wystawiających swoje produkty i usługi rzemieślników też nie zabrakło.
Ostatecznie choć udało się zrobić wiele fajnych i pożytecznych rzeczy i nawiązać wiele kontaktów to współorganizowanie przez Dagome przyszłej ŁWH stanęło pod wielkim znakiem zapytania.
środa, 13 stycznia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz